sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 7 cz.1

Rozdział 7 cz.1
Ewa:
Dzisiaj lecimy do Polski, ja do Warszawy skąd ma mnie odebrać siostra, a Iza do Rzeszowa, gdzie spędzi święta ze swoją jedyną rodziną, czyli ukochanym. Popijając chłodną już herbatę rozmyślałam o ostatnich tygodniach. Matthew nie odpuszczał i na każdym kroku udowadniał, że mu zależy. Czułam się z tym dziwnie. Myślałam, że to tylko zwykła fascynacja i jak zawsze minie po tygodniu dwóch, ale tym razem to nie mijało. To zaczynało mnie przerastać. Na moje usta wkradł się nieproszony uśmiech, a przed oczami stanął wysoki brunet. Na myśl o jego uśmiechu i roześmianych, ciepłych oczach czułam dziwne mrowienie w brzuchu… czyżby przysłowiowe motyle? To nie możliwe, przecież się w nim nie zakochałam!
-Ewka! Bo się spóźnimy! – Wrzeszczała z łazienki Iza. Pewnie po raz enty sprawdza czy czegoś nie zapomniała - Za dziesięć minut będą chłopcy żeby nas odwieźć.
Chwila, chwila… jacy chłopcy? Miał nas odwieść Siwożelez czy tam Michajłow. Nieważne. Nikt jednak nie mówił o panach w liczbie mnogiej. Znając życie tym drugim będzie Anderson, który znów namiesza mi w głowie… Odstawiłam do zlewu puste naczynie i wyciągnęłam z sypialni walizkę, założyłam buty i kurtkę i obserwowałam krzątanie przyjaciółki. Widać było jej zdenerwowanie. Tylko czym? Jeszcze miesiąc temu skakała z radości na myśl spotkania z chłopakiem, a teraz? Nic, jedynie zdenerwowanie.
-Winiarska, ogarnij że się wreszcie! – Warknęłam tracąc cierpliwość – Czym ty się denerwujesz?! Wreszcie zobaczysz się z Nikołajem, o czym marzysz od kilku miesięcy. Co z tobą?
Zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko huk zamykanych drzwi i mimo mojego dobijania się nie otworzyła i nie wyszła.
-Masz mnie w dupie? Ok. Zobaczymy się po powrocie. Pa – warknęłam i zaciągnęłam swoją walizkę do windy, uprzednio nie zapominając o trzaśnięciu drzwiami.
-Ewa! – Dobiegło zza moich pleców – Poczekaj!
-Odwieziesz mnie? – Spytałam stając przed chłopakiem w oczekiwaniu na transport na dół.
-Jasne, a gdzie twoja przyjaciółka?
-Zamknięta w swoim pokoju – prychnęłam – Może Wiewiór wyciągnie ją z mieszkania.
Droga na lotnisko upłynęła nam w przyjemnie luźnej atmosferze. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. No i oczywiście brunet dał popis wokalny, tego by mi nie odpuścił. Wywracałam tylko na to oczami. Anderson to takie duże dziecko.  Odprowadził mnie do samego terminalu i tam przytulił na pożegnanie.
-Ewa, chciałbym CI życzyć dużo zdrowia, szczęścia w życiu prywatnym i sporcie, miłości, powołania do reprezentacji, wspaniałego mężczyzny, który Cię doceni i pokocha i pamiętaj, że nie zawsze trzeba szukać daleko. Może masz już takiego pod nosem? No i jeszcze raz zdrowia – pocałował mnie krótko, za co z jednej strony miałam ochotę go uderzyć, z drugiej skakać ze szczęścia.
-Ciesz się, że są święta – mruknęłam pod nosem – Mało kontuzji, sukcesów w klubie i reprezentacji, szczęścia, miłości i żebyście częściej przegrywali z Polakami – zaśmiałam się cmokając go w policzek.
Odeszłam na kilka kroków i poczułam mocne szarpnięcie do tyłu. Po chwili znów znalazłam się w ramionach Amerykanina, który uśmiechał się promiennie.
-Co ty odwalasz, Anderson? – Pisnęłam.
-Żegnam Cię odpowiednio – i wpił się namiętnie w moje wargi. Skapitulowałam oddając pocałunek.
Kilka sekund, a może i minut później zostałam sama. W głowie miałam jego pocałunek. Wiedział, że namiesza mi w głowie, wiedział o tym aż za dobrze, więc po co to wszystko? „Nie chce innej, chce ciebie” jakbym usłyszała jego głos. Siedząc w samolocie nadal nie mogłam pozbyć się dręczących myśli. Mówił, że mu zależy, jednak czy mogę mu wierzyć? Może mieć każdą… w końcu to „za piękny na ten świat”. Może chce sobie udowodnić, że żadna mu nie odmówi? Nie wiem… chcę i nie chcę wiedzieć. Nim się zorientowałam byłam w Warszawie i wsiadałam do samochodu siostry. Po niespełna dwóch godzinach wchodziłam do rodzinnego domu.
-Córciu, promieniejesz – przytuliła mnie mama – Jak ma na imie ten szczęśliwiec?
Spojrzałam na nią osłupiała, a Doma parsknęła widząc moją minę.
-Co się dziwisz siostra? Mama zawsze miała nosa do takich rzeczy.
Oblałam się rumieńcem i nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nie zakochałam się!
-Nie mam nikogo – mruknęłam nieprzekonująco – Jestem zmęczona, położe się.
Jak najszybciej ulotniłam się do swojego pokoju. Nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Leżałam na łóżku próbując usnąć, choć na chwile. Minuty mijały, a ja jak się położyłam tak leże. Usłyszałam pukanie i po chwili weszła mama, która przysiadła obok mnie.
-Córciu, powiedz mi coś o tym chłopcu – poprosiła – wiem, że ktoś jest, więc się nawet nie wymiguj.
-Lubię go. Nasze początki nie były zbyt dobre, ale dzięki Izie i jego koledze udało nam się dogadać i się z nim zaprzyjaźniłam. Ma świetny charakter i lubimy to samo i też gra w siatkę i to na tej samej pozycji, co ja – mówiłam z coraz większym entuzjazmem – Dużo mi opowiadał o swojej rodzinie, która jest dla niego bardzo ważna, nawet ma tatuaże z tym związane. Ogólnie dużo czasu spędzamy razem. Rozmawiamy, oglądamy filmy, jemy razem czy po prostu siedzimy w ciszy.
-Wydaje się być dobrym chłopcem – uśmiechnęła się mama – Jak ma na imię i jak wygląda?
-Ależ ja jestem głupia – uderzyłam się dłonią w czoło – powinnam była od tego zacząć. Matthew Anderson, brunet, ma ciepły uśmiech, od którego miękną kolana i radosne błękitne oczy, jest cholernie przystojny i diabelnie wysoki.
Chyba lekko się rozmarzyłam, bo mama zaczęła się śmiać i pogłaskała mnie po głowie.
-Zakochałaś się co?
-Nie, nie i jeszcze raz nie – gwałtownie zaprzeczyłam.
-Może jeszcze tego nie wiesz, ale tak jest – spojrzała na mnie z błyskiem w oku – Nie widzisz siebie, kiedy o nim mówisz… Oczy ci błyszczą i delikatnie się uśmiechasz, jesteś w swoim świecie, w dodatku masz taki czuły głos. Kochasz go, kochanie.
-Mamuś, ja nie mogę… - łzy zebrały mi się w oczach – Nie chcę się zakochać…
-Za późno, skarbie, za późno – przytuliła mnie do siebie, gładząc po plecach aż się uspokoiłam
-Nie chcę Ci mówić, co masz robić, ale porozmawiaj z nim po powrocie. Może on też się w tobie zakochał? – Na to stwierdzenie kompletnie się rozkleiłam.
-On cały czas mi to powtarza – wytarłam mokre policzki – Mówi, że mu zależy, stara się.
-W czym więc problem?
-Boje się, że będę jego chwilową zachcianką…
-Kto nie ryzykuje, nie pije szampana –pocałowała mnie w głowę – Kiedy wracasz do Kazania?
-28. Obiecałam, że będę na sylwestra u Matta.
-Dobranoc, śpij dobrze.
„Zakochałaś się” nie chciałam dopuścić do siebie słów matki. Nie potrafiłam ich zaakceptować. Obdarzyć głębszym uczuciem Andersona… to nadal do mnie nie docierało, choć gdzieś tam od jakiegoś czasu kiełkowała we mnie ta myśl. W końcu nigdy wcześniej nie reagowałam tak na żadnego mężczyznę. Nigdy nie działał tak na mnie czyjś uśmiech i spojrzenie. Za nikim tak nigdy nie tęskniłam. Przyznaje, już mi go brakuje. Nigdy nie potrafiłam pochopnie obdarzyć kogoś tymi dwoma ważnymi słowami. Zawsze umiałam powiedzieć je rodzicom czy siostrze, ale nigdy żadnemu mężczyźnie. Żaden mój związek nie był na tyle długi czy mocny żebym mogła zdobyć się na tę deklarację. Jednak tu jest inaczej.
----------------------------------------------
Witamy!
Po pierwsze dziękujemy za te ponad 1000 wyświetleń :)
Wyjątkowo rozdział rozbity na części.
Mamy nadzieję że się podoba :)
Pozdrawiamy Iza&Ewa

Czytasz=Komentujesz 
Komentarze bardzo motywują!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz