Rozdział 7 cz.1
Ewa:
Dzisiaj lecimy do Polski, ja do Warszawy skąd ma mnie
odebrać siostra, a Iza do Rzeszowa, gdzie spędzi święta ze swoją jedyną rodziną,
czyli ukochanym. Popijając chłodną już herbatę rozmyślałam o ostatnich
tygodniach. Matthew nie odpuszczał i na każdym kroku udowadniał, że mu zależy.
Czułam się z tym dziwnie. Myślałam, że to tylko zwykła fascynacja i jak zawsze
minie po tygodniu dwóch, ale tym razem to nie mijało. To zaczynało mnie
przerastać. Na moje usta wkradł się nieproszony uśmiech, a przed oczami stanął
wysoki brunet. Na myśl o jego uśmiechu i roześmianych, ciepłych oczach czułam
dziwne mrowienie w brzuchu… czyżby przysłowiowe motyle? To nie możliwe,
przecież się w nim nie zakochałam!
-Ewka! Bo się spóźnimy! – Wrzeszczała z łazienki Iza. Pewnie
po raz enty sprawdza czy czegoś nie zapomniała - Za dziesięć minut będą chłopcy
żeby nas odwieźć.
Chwila, chwila… jacy chłopcy? Miał nas odwieść Siwożelez czy
tam Michajłow. Nieważne. Nikt jednak nie mówił o panach w liczbie mnogiej.
Znając życie tym drugim będzie Anderson, który znów namiesza mi w głowie…
Odstawiłam do zlewu puste naczynie i wyciągnęłam z sypialni walizkę, założyłam
buty i kurtkę i obserwowałam krzątanie przyjaciółki. Widać było jej
zdenerwowanie. Tylko czym? Jeszcze miesiąc temu skakała z radości na myśl
spotkania z chłopakiem, a teraz? Nic, jedynie zdenerwowanie.
-Winiarska, ogarnij że się wreszcie! – Warknęłam tracąc
cierpliwość – Czym ty się denerwujesz?! Wreszcie zobaczysz się z Nikołajem, o
czym marzysz od kilku miesięcy. Co z tobą?
Zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko huk zamykanych drzwi i
mimo mojego dobijania się nie otworzyła i nie wyszła.
-Masz mnie w dupie? Ok. Zobaczymy się po powrocie. Pa –
warknęłam i zaciągnęłam swoją walizkę do windy, uprzednio nie zapominając o
trzaśnięciu drzwiami.
-Ewa! – Dobiegło zza moich pleców – Poczekaj!
-Odwieziesz mnie? – Spytałam stając przed chłopakiem w
oczekiwaniu na transport na dół.
-Jasne, a gdzie twoja przyjaciółka?
-Zamknięta w swoim pokoju – prychnęłam – Może Wiewiór
wyciągnie ją z mieszkania.
Droga na lotnisko upłynęła nam w przyjemnie luźnej
atmosferze. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. No i oczywiście brunet dał popis
wokalny, tego by mi nie odpuścił. Wywracałam tylko na to oczami. Anderson to
takie duże dziecko. Odprowadził mnie do
samego terminalu i tam przytulił na pożegnanie.
-Ewa, chciałbym CI życzyć dużo zdrowia, szczęścia w życiu
prywatnym i sporcie, miłości, powołania do reprezentacji, wspaniałego
mężczyzny, który Cię doceni i pokocha i pamiętaj, że nie zawsze trzeba szukać
daleko. Może masz już takiego pod nosem? No i jeszcze raz zdrowia – pocałował
mnie krótko, za co z jednej strony miałam ochotę go uderzyć, z drugiej skakać
ze szczęścia.
-Ciesz się, że są święta – mruknęłam pod nosem – Mało
kontuzji, sukcesów w klubie i reprezentacji, szczęścia, miłości i żebyście
częściej przegrywali z Polakami – zaśmiałam się cmokając go w policzek.
Odeszłam na kilka kroków i poczułam mocne szarpnięcie do
tyłu. Po chwili znów znalazłam się w ramionach Amerykanina, który uśmiechał się
promiennie.
-Co ty odwalasz, Anderson? – Pisnęłam.
-Żegnam Cię odpowiednio – i wpił się namiętnie w moje wargi.
Skapitulowałam oddając pocałunek.
Kilka sekund, a może i minut później zostałam sama. W głowie
miałam jego pocałunek. Wiedział, że namiesza mi w głowie, wiedział o tym aż za
dobrze, więc po co to wszystko? „Nie chce innej, chce ciebie” jakbym usłyszała
jego głos. Siedząc w samolocie nadal nie mogłam pozbyć się dręczących myśli. Mówił,
że mu zależy, jednak czy mogę mu wierzyć? Może mieć każdą… w końcu to „za
piękny na ten świat”. Może chce sobie udowodnić, że żadna mu nie odmówi? Nie
wiem… chcę i nie chcę wiedzieć. Nim się zorientowałam byłam w Warszawie i
wsiadałam do samochodu siostry. Po niespełna dwóch godzinach wchodziłam do
rodzinnego domu.
-Córciu, promieniejesz – przytuliła mnie mama – Jak ma na
imie ten szczęśliwiec?
Spojrzałam na nią osłupiała, a Doma parsknęła widząc moją
minę.
-Co się dziwisz siostra? Mama zawsze miała nosa do takich
rzeczy.
Oblałam się rumieńcem i nie mogłam uwierzyć, że to dzieje
się naprawdę. Nie zakochałam się!
-Nie mam nikogo – mruknęłam nieprzekonująco – Jestem zmęczona,
położe się.
Jak najszybciej ulotniłam się do swojego pokoju. Nic się nie
zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Leżałam na łóżku próbując usnąć, choć na
chwile. Minuty mijały, a ja jak się położyłam tak leże. Usłyszałam pukanie i po
chwili weszła mama, która przysiadła obok mnie.
-Córciu, powiedz mi coś o tym chłopcu – poprosiła – wiem, że
ktoś jest, więc się nawet nie wymiguj.
-Lubię go. Nasze początki nie były zbyt dobre, ale dzięki
Izie i jego koledze udało nam się dogadać i się z nim zaprzyjaźniłam. Ma
świetny charakter i lubimy to samo i też gra w siatkę i to na tej samej pozycji,
co ja – mówiłam z coraz większym entuzjazmem – Dużo mi opowiadał o swojej
rodzinie, która jest dla niego bardzo ważna, nawet ma tatuaże z tym związane.
Ogólnie dużo czasu spędzamy razem. Rozmawiamy, oglądamy filmy, jemy razem czy
po prostu siedzimy w ciszy.
-Wydaje się być dobrym chłopcem – uśmiechnęła się mama – Jak
ma na imię i jak wygląda?
-Ależ ja jestem głupia – uderzyłam się dłonią w czoło –
powinnam była od tego zacząć. Matthew Anderson, brunet, ma ciepły uśmiech, od
którego miękną kolana i radosne błękitne oczy, jest cholernie przystojny i
diabelnie wysoki.
Chyba lekko się rozmarzyłam, bo mama zaczęła się śmiać i
pogłaskała mnie po głowie.
-Zakochałaś się co?
-Nie, nie i jeszcze raz nie – gwałtownie zaprzeczyłam.
-Może jeszcze tego nie wiesz, ale tak jest – spojrzała na
mnie z błyskiem w oku – Nie widzisz siebie, kiedy o nim mówisz… Oczy ci
błyszczą i delikatnie się uśmiechasz, jesteś w swoim świecie, w dodatku masz
taki czuły głos. Kochasz go, kochanie.
-Mamuś, ja nie mogę… - łzy zebrały mi się w oczach – Nie chcę
się zakochać…
-Za późno, skarbie, za późno – przytuliła mnie do siebie,
gładząc po plecach aż się uspokoiłam
-Nie chcę Ci mówić, co masz robić, ale porozmawiaj z nim po
powrocie. Może on też się w tobie zakochał? – Na to stwierdzenie kompletnie się
rozkleiłam.
-On cały czas mi to powtarza – wytarłam mokre policzki – Mówi,
że mu zależy, stara się.
-W czym więc problem?
-Boje się, że będę jego chwilową zachcianką…
-Kto nie ryzykuje, nie pije szampana –pocałowała mnie w
głowę – Kiedy wracasz do Kazania?
-28. Obiecałam, że będę na sylwestra u Matta.
-Dobranoc, śpij dobrze.
„Zakochałaś się” nie chciałam dopuścić do siebie słów matki.
Nie potrafiłam ich zaakceptować. Obdarzyć głębszym uczuciem Andersona… to nadal
do mnie nie docierało, choć gdzieś tam od jakiegoś czasu kiełkowała we mnie ta
myśl. W końcu nigdy wcześniej nie reagowałam tak na żadnego mężczyznę. Nigdy
nie działał tak na mnie czyjś uśmiech i spojrzenie. Za nikim tak nigdy nie
tęskniłam. Przyznaje, już mi go brakuje. Nigdy nie potrafiłam pochopnie
obdarzyć kogoś tymi dwoma ważnymi słowami. Zawsze umiałam powiedzieć je
rodzicom czy siostrze, ale nigdy żadnemu mężczyźnie. Żaden mój związek nie był
na tyle długi czy mocny żebym mogła zdobyć się na tę deklarację. Jednak tu jest
inaczej.
----------------------------------------------
Witamy!
Po pierwsze dziękujemy za te ponad 1000 wyświetleń :)
Wyjątkowo rozdział rozbity na części.
Mamy nadzieję że się podoba :)
Pozdrawiamy Iza&Ewa
Czytasz=Komentujesz
Komentarze bardzo motywują!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz